wtorek, 9 lipca 2013

W drodze.










Chciałabym podzielić się z wami wrażeniami po mym dzisiejszym seansie filmowym zorganizowanym w związku z babskim wieczorkiem. To dziwne, ale od razu po wyjściu dziewczyn (z którymi obgadałyśmy film doszczętnie, nawiasem mówiąc wprowadził nas w niezły nastrój), muszę także tutaj napisać o nim kilka słów.

W drodze to ekranizacja książki Jacka Kerouaca, której niestety nie czytałam (choć wszystko może się zmienić). To historia z lat tuż po wojnie, okres narodzin Beat Generation w Ameryce, wywyższenia indywidualizmu, totalnej swobody kulturowej, poezji, filozofii życia wbrew wszelkim systemom czy ograniczeniom. Główni bohaterowie to Sal - początkujący pisarz, szukający w DRODZE natchnienia, motywacji, bodźców niezbędnych artyście do tworzenia oraz Dean - idealny, niemal wycięty z podręcznika przykład buntownika, nonkonformisty, który swym szaleństwem i jakąś magnetyczną siłą przyciąga do siebie wszystkich i wszystko. Motyw drogi, wędrówki, włóczęgi w sztuce jest stary jak świat, dlatego i tu nie został on jakoś "zrewolucjonizowany". Ale czy jest to niezbędne, aby film przykuwał uwagę? W tym wypadku wydaje mi się, że nie. Wręcz przeciwnie, następujące po sobie obrazy bohaterów w ciągłej drodze, przemierzających samochodem ogromne, bezkresne przestrzenie USA, upijających się na umór, ciągle na haju, w objęciach masy kobiet, wprawiły mnie w jakiś dziwny stan, który nie pozwolił oderwać oczu od ekranu. Trudno jest ocenić ten film, pojawia się przy nim więcej pytań niż gotowych refleksji i opinii.

Dla mnie to przede wszystkim historia o snuciu opowieści, opowieści, którą pisze samo życie. To wielka metafora drogi, drogi do sukcesu, szczęścia, zatracenia a może donikąd? Czy można być wolnym, tak totalnie i całkowicie, czy może - jak wspominają sami bohaterowie - to tylko iluzja? Czy idea pozostaje tylko ideą, a nasze życie jest tylko jej marnym odbiciem? Czego potrzebuje człowiek - szaleństwa i niezależności czy może jednak stabilizacji i poczucia bezpieczeństwa, oparcia? Czy lepiej jest BYĆ w DRODZE czy zatrzymać się i w każdej chwili móc wrócić do miejsca, w którym ktoś lub coś (jak rodzina, dom) na nas czeka?

Film ten to mieszanina ludzkich słabości, dążeń, pragnień, to historia ludzi wyzwolonych z wszelkich więzów (a raczej kreujących się na takich czy poddających się nowym czasom i zasadom?) goniących za wrażeniem, pożądaniem, choć tak naprawdę wrażliwych, zagubionych, oszukujących innych i samych siebie. Takie są moje odczucia.
 

Zachwyciłam się sensualizmem tego filmu, jego muzyką, wizerunkiem kobiet (co dziwne, to one moim zdaniem grają w nim pierwsze skrzypce, choć raczej pojawiają się gdzieś z boku, jakby na marginesie). Również świetna gra aktorów, zwłaszcza te niewielkie role : Steve Buscemi, Kristen Dunst, Viggo Mortensen czy Amy Adams. O dziwo, sama Kristen Stewart wcielająca się w główną kobiecą bohaterkę - Marylou, spisała się moim zdaniem bardzo dobrze, wolałabym widzieć ją w takich właśnie rolach.

Pozostaje mi tylko polecić wam film, chociażby tylko po to, aby wyrobić sobie o nim własną opinię - a jestem święcie przekonana - że mogą one być skrajnie różne (czego dowodem była moja zażarta dyskusja z dziewczynami).
 





 

1 komentarz:

  1. Znalazłem na Internecie, więc może w przyszłości obejrzę, tylko niestety z lektorem.

    OdpowiedzUsuń