Powracam po długiej przerwie, to były chyba najcięższe i najdłuższe 3 tygodnie w tym roku. Jak tylko nastał weekend chwyciłam po książkę, która całkowicie mnie zrelaksowała, rozśmieszyła, pokrzepiła....
Dziennik Bridget Jones Helen Fielding jest chyba większości z was znany, jeśli nie z lektury to przynajmniej z ekranizacji dwóch części historii.

Bridget jako samotna i już nie tak młoda kobieta poszukuje miłości życia, przystojnego mężczyzny, który będzie ją kochał mimo wszystko. Własna matka stara się ją za wszelką cenę zeswatać z każdym pojawiającym się na horyzoncie kawalerem bądź rozwodnikiem. Bridget natomiast, skuszona flirtem i zainteresowaniem ze strony szefa, wdaje się z nim w romans. Bardzo szybko jednak Daniel okazuje się być draniem i popaprańcem - jakby to ujęli przyjaciele bohaterki. Wtedy też Jones postanawia zmienić swoje życie, począwszy od nowej pracy. Oczywiście wszystko dobrze się kończy, a Bridget znajduje tego jedynego.
Książka jest pełna uroku dzięki świetnej kreacji głównej bohaterki, która ze swoją naiwnością, prostotą, ale i wielkim sercem potrafi nas rozśmieszyć lub wzruszyć do łez. We wszystkim, co mówi i robi jest tyle naturalności i szczerości, iż nie sposób nie kibicować wszelkim jej staraniom. Gdy powie coś głupiego, gdy nie potrafi się zachować w jakiejś sytuacji, gdy rozmyśla o głupotach i błahostkach jak o końcu świata - jest w tym przede wszystkim tak autentyczna, że pokochałam ją od pierwszej strony. Bridget to nie jedyna świetna postać w książce, uwagę przykuwają też: Daniel - szef bohaterki, wiecznie napalony związkofob, matka Bridget czy chociażby sam Pan Darcy, surowy, powściągliwy mózgowiec z jednej strony, a pełen poświecenia i ciepła z drugiej. Książka Pani Fielding nie miała być i nie jest jakimś wybitnym dziełem literackim, to lek na wszystkie nasze kobiece dolegliwości w pigułce, pełen humoru - aby rozweselić i pełen miłości i sympatii płynącej od Bridget , która ujmuje swą prostodusznością i budzi same dobre emocje.
Książka różni się od swojej ekranizacji, więc zachęcam tym bardziej, aby zapoznać się z utworem, a potem dopiero z filmem. Polecam nie tylko kobietom, panom również powinien spodobać się ten typowy angielski humor i perypetie szalonej Bridget.
A teraz biorę się za czytanie waszych postów. Pozdrawiam i miłego dnia życzę !
Właśnie czytam:
Bridget Jones to chyba jeden z nielicznych przypadków, kiedy ekranizacja podobała mi się bardziej od pierwowzoru. W filmie Bridget bawiła mnie i zyskała moją sympatię, a w książce trochę mnie irytowała...
OdpowiedzUsuńwidać jak różne można mieć opinie, mnie Bridget bardziej ujęła właśnie w książce :) choć ekranowa Bridget w wykonaniu Renee jest także powalająca :)
UsuńJa czytałam to już tak dawno, że wypadałoby wręcz sobie odświeżyć...
OdpowiedzUsuńMi bardziej podobał się film niż książka, choć przemielony na holywoodzką papkę (no ok, większość obsady to brytyjczycy, chodzi o sam scenariusz). Nie bardzo pamiętam co mi nie odpowiadało, ale chyba bohaterka mnie zmęczyła. O ile filmowa Bridget była uroczą ciamajdą, o tyle książkowa wydawała mi się wulgarna i po prostu wredna. Dowcipna, inteligentna, ale kompletnie niebudząca sympatii.
OdpowiedzUsuńBaardzo dobrze wspominam tę książkę - można się przy niej zrelaksować i pośmiać. Teraz sięgaj po drugą część! :)
OdpowiedzUsuńteż o tym myślę, jak tylko dostanę ją w bibliotece :)
UsuńZaginiony symbol mnie nie porwał :) a co do Bridgit to ją uwielbiam i ta książkową i filmową :) !
OdpowiedzUsuńOd dawna chcę zapoznać się z tą powieścią!
OdpowiedzUsuńChętnie przeczytam, naczytałam się wiele dobrego o tej książce :)
OdpowiedzUsuńPrzewinęły mi się kiedyś fragmenty słynnych filmów z udziałem tejże bohaterki. :) Zawsze chciałem przeczytać "Kod Leonarda da Vinci", po tym jak na polskim przerabiałem bardzo ciekawy fragment, i ta książka chodzi za mną do dzisiaj. Mam nadzieję, że i to przeczytam, i coś o Bridget. :)
OdpowiedzUsuńCzytałam tę książkę kilka lat temu, ale do tej pory wspominam ją bardzo dobrze. Jak żadna inna potrafi poprawić humor:)
OdpowiedzUsuń