wtorek, 24 grudnia 2013

Wesołych Świąt

Kochani

Życzę Wam Wspaniałych Świąt Bożego Narodzenia, Miłości, Przyjaźni, Zdrowia i tylu Książek w Nowym Roku, ile tylko sobie zdołacie wymarzyć. Udanej i Szampańskiej Zabawy Sylwestrowej oraz mnóstwa Energii na kolejny Rok 2014 !!!

sobota, 16 listopada 2013

"Cząstki elementarne" Michel Houellebecq

Witam,


Postanowiłam sięgnąć po coś z wyższej półki i wybrałam Cząstki elementarne autorstwa jednego z bardziej kontrowersyjnych (wg opinii większości czytelników) pisarzy.

Jest to opowieść o dwóch przyrodnich braciach (z tej samej matki), ich życiu zmierzającemu ku zatraceniu. Bruno miał trudne dzieciństwo, obfitujące w wiele traumatycznych wydarzeń. Wychowywany  w szkole z pensjonatem, doświadczył ze strony rówieśników przemocy fizycznej i psychicznej. Wyśmiewany z powodu swego wyglądu ( otyłości / miał długoletnie problemy z bulimią), pozbawiony rodzicielskiego wsparcia i bliskości, stał się jednostką słabą z ogromnym kompleksem i poczuciem niższości. W dorosłym życiu doczekał się syna, z którym jednak nie potrafi nawiązać bliskich relacji, jakiegokolwiek porozumienia. Bruno jest uzależniony od seksu, a raczej od myśli o nim. Całe swe życie poszukuje nowych podniet i wrażeń erotycznych, cielesnych. Jeździ jako nauczyciel na letniska - przypominające komuny hipisowskie- szukając doświadczeń czysto seksualnych. Nawet kobieta, która staje na jego drodze - i z którą udaje mu się nawiązać bliższą więź - nie jest w stanie zmienić bohatera, który ostatecznie ląduje w szpitalu psychiatrycznym.

Jego brat z kolei - Michel - rozsławiony naukowiec, biolog, wychowywany przez babcię, jest przeciwieństwem Bruna - to bohater całkowicie aseksualny, acielesny, który poświęca się bezgranicznie nauce - dąży do stworzenia nadczłowieka - nowego gatunku, pozbawionego indywidualnych cech, a co za tym idzie bezkonfliktowego w relacjach ze społeczeństwem i samym sobą.

Autor w swej powieści poddaje krytyce XX- wieczną rewolucję obyczajową, rewolucję seksualną, pokolenie '68 we Francji, które doprowadziło do zmian społeczno - politycznych i zmaksymalizowania swobód obywatelskich. Mamy tutaj krytykę tego, co działo się nie tylko we Francji, ale i całej zachodniej Europie czy Stanach Zjednoczonych (chociażby ideały beatników). Wpływ na to, jakimi ludźmi stali się Bruno i Michel miały bezpośrednio czasy, w jakich dorastali i w jakich kształtowała się ich tożsamość. Ich matka - hipiska, pozostawiła synów samym sobie. Wychowywani przez obcych ludzi, bez odpowiednich wzorców, bez rodzicielskiej miłości, bohaterowie nie byli w stanie zbudować czy nawet nawiązać z drugim człowiekiem zdrowej relacji, opartej na bliskości, odpowiedzialności i poświęceniu.

Bardzo ciekawym zabiegiem autorskim jest narracja z punktu widzenia owego nowego gatunku - istoty stworzonej przez Michela, opowiadającej ze sporej perspektywy czasu o gatunku ludzkim. Cała zatem powieść jest tutaj historią autodestrukcji i totalnego upadku ludzkości, która podążając za ideami wolnościowymi, tak radykalnymi, wręcz anarchistycznymi, całkowicie się w nich zatraciła. Hasła wolności, ale i indywidualizmu jednostki, swobód obyczajowych i ich konsekwencje zostały przez autora wyolbrzymione, zmaksymalizowane w celu osiągnięcia odpowiedniego efektu. Mamy tu zatem obrazy seksualnych orgii, dziwnych wynaturzeń, przemocy, hasła rasistowskie, a nawet elementy nawiązujące do głównych założeń eugeniki, które mają ilustrować proces niczym nieograniczonej, bezkrytycznej realizacji założeń i idei zachodniej cywilizacji. Wszystko to okraszone w wielu miejscach wulgarnym językiem.

Michel Houellebecq stawia nie tylko diagnozę naszej współczesności, tego, do czego być może dąży nasz świat i ludzkość, oczywiście w swej ekstremalnej wersji. Ale również próbuje między wierszami wskazać drogę, którą należałoby podążać - choć nie jest ona jasna czy też jednoznaczna. Być może to zwrot ku wierze, czy też szerzej ku hasłom i ideom wiary chrześcijańskiej, być może odnalezienie złotego środka. Wszystko, co ekstremalne, ocierające się o granice, nie jest dobre dla człowieka - czy to ekstremalny indywidualizm i wolność jednostki czy też ekstremalny konserwatyzm prawicy. Wszelkie ideologie i nowe prądy społeczne - kulturowe muszą być poddawanej krytycznej ocenie, wszelka bezrefleksyjność prowadzi do zniszczenia i katastrofy.

Cząstki elementarne to moim zdaniem świetna powieść, choć wielu może się ze mną nie zgodzić. Dla mnie lektura byłą przyjemnością, dodatkowym plusem powieści jest jej pewna mozaikowość - kompozycyjnie przeplatają się w niej losy bohaterów ze wstawkami czysto politycznymi czy też technicznymi, wulgarne i potoczne słownictwo miesza się tu z leksyką typową dla dyskursu naukowego. Można nazwać Houellebecq'a pisarzem zaangażowanym, którego pisarstwo jest reakcją na otaczającą go rzeczywistość, "odpowiedzialnym" za
losy ludzkości, stawiającym diagnozy, pytania, skłaniającym ku głębszej refleksji nad życiem społecznym, politycznym, obyczajowym naszej epoki. Polecam, to nie łatwa lektura, ale warto przeczytać :)

niedziela, 3 listopada 2013

Philipa Gregory i jej "Kochanice króla"

Hej

Jestem po kolejnym spotkaniu ze znaną wielu z was powieściopisarką Philippą Gregory. To moje drugie spotkanie z jej twórczością, a padło na jedną z bardziej znanych powieści autorki.

Kochanice króla to obszerna historia przypadająca na okres panowania jednego z bardziej znanych i intrygujących władców europejskich - Henryka VIII. Jest to jednak przede wszystkim opowieść o rodzie Boleynów, ich wygórowanych ambicjach i dążeniach, które doprowadziły do upadku i tragedii wielu członków rodziny.

Narratorką całej historii jest Maria Boleyn, która poddana całkowicie woli rodziny, zwłaszcza wuja Thomasa Howarda, pociągającego za sznurki, zostaje wydana wbrew sobie za mąż, a potem rzucona w ramiona wiecznie nienasyconego kobiecymi wdziękami króla. Maria jednak bardzo szybko zostaje wypchnięta ze swej roli kochanki i zastąpiona przez własną siostrę - Annę. Ta z kolei, wychowana na francuskim dworze, ambitna i jakże inteligentna kobieta, zapragnęła walczyć o lepszy dla siebie los - u boku króla, lecz nie jako królewska faworyta, a prawowita małżonka. Anna walcząc o tron nie cofa się przed niczym - jest bezwzględna w swych działaniach, dopuszcza się licznych intryg, zdrad, miłosnych sztuczek, aby dopiąć swego. Udaje jej się oczarować Henryka, wypędzić z dworu Katarzynę Aragońską i zostać wymarzoną królową. Jednak koszty, jakie ponosi są ogromne - angielski lud i sprzymierzeńcy Katarzyny stają się jej wrogami, może jedynie liczyć na wsparcie własnego brata i siostry, wobec której nie okazywała wiele siostrzanych uczuć. Małżeństwo z królem wpływa na Annę destrukcyjnie, na każdym kroku musi walczyć z plotkami i dworskimi intrygami, a co najważniejsze znosić z godnością  problemy z poczęciem królewskiego potomka, którego tak bardzo pragnął Henryk. Bezskuteczne działania Anny i jej temperament doprowadzają do tragedii - Anna zostaje pozbawiona nie tylko korony, ale i głowy, ciągnąc za sobą również własnego brata i najbliższych dworskich towarzyszy.

Najmądrzejszą z rodu Boleynów okazuje się Maria, wychowana na królewskim dworze, znająca wszystkie panujące na nim zwyczaje od podszewki, dojrzewa i wyzbywa się ambicji swego rodzeństwa. Maria zamiast dworu pełnego blichtru, ale i licznych intryg i występków, wybiera spokojne życie ze swym drugim mężem, wybranym z miłości, u boku swych dzieci - życie skromne i wymagające.

Gregory i tym razem stworzyła świetny obraz życia na dworze Henryka VIII - wspaniałych uczt, rozrywek, turniejów, świata plotek, zdrad, ogarniętego ludzkimi żądzami i namiętnościami. Po mistrzowsku przedstawia również świat polityki, a przede wszystkim egoizm i wręcz boską pewność siebie Henryka VIII, który wykorzystując swą władzę doprowadził do jednego z ważniejszych konfliktów religijnych, czyniąc się głową angielskiego kościoła i stając się bezwzględnym tyranem, spełniającym wszystkie swe najdrobniejsze zachcianki.

Powieść Gregory - łącząca w sobie historię i fikcję to wspaniała historia, pełna szczegółowych opisów, sugestywnych obrazów niemoralnych obyczajów, przede wszystkim jednak to opowieść o człowieku - targanym namiętnościami, ambitnym i bezwzględnym w swych poczynaniach - i mowa tu zarówno o Henryku, jak i Annie - która nie dożyła czasów, kiedy to właśnie jej jedyne dziecko - Elżbieta, została królową Anglii, tak samo sławną i intrygującą do dziś władczynią, jakże podobną do swych rodziców.

Kochanice króla czytałam bardzo długo, dawkowałam sobie tę powieść, pomiędzy lekturą innych rzeczy. Jednak nie żałuję i polecam tym, którzy jeszcze nie mieli do czynienia z twórczością Gregory. Robię sobie mały odpoczynek od tej autorki, ale z pewnością w niedalekiej przyszłości sięgnę po kolejną część z serii historii Tudorów. Pozdrawiam :)

czwartek, 17 października 2013

"The Paradise" i "Wałęsa. Człowiek z nadziei"

Hej

Witam po dłuższej nieobecności  i przychodzę z krótkimi recenzjami filmowymi. Udało mi się obejrzeć ostatnio dwie - godne polecenia - rzeczy.

"Wałęsa. Człowiek z nadziei" - długo oczekiwany i już przed premierą budzący wiele emocji film biograficzny o polskim prezydencie Lechu Wałęsie. Trudno jest mi oceniać produkcję Wajdy, myślę, że jest to film, który należy ocenić samemu, ale z pewnością powinno się go zobaczyć, czy to w kinie, czy już potem w tv czy też w sieci. "Wałęsa..." jest ostatnią częścią "trylogii" Wajdy i jak dla mnie nienajgorszą ale i nie najlepszą. To dobre kino, ale nie arcydzieło polskiej kinematografii.

Osią fabularną jest tutaj wywiad Pani Fallaci - włoskiej dziennikarki z Wałęsą z 1981 roku, który uruchamia ciąg retrospekcji, powrotów do przeszłości. Film zbudowany jest niczym mozaika, sklejona z tych najważniejszych, symbolicznych obrazów Historii Polski, mamy tu bowiem : strajki okupacyjne w stoczni, skok przez mur, obrady Okrągłego Stołu, pielgrzymkę Jana Pawła II, aresztowania, odebranie przez Panią Danutę Nagrody Nobla itd., itd.

Ale to nie tylko film o Wałęsie, to historia "Solidarności" czy także jednostkowa, prywatna - historia Pani Danuty. Ogromnym plusem produkcji jest głośna, rockowa muzyka, utwory m.in. Chłopców z Placu Broni czy Proletaryatu. Przede wszystkim jednak należy podkreślić świetną rolę Więckiewicza, choć również mam do niej pewne zastrzeżenia. W niektórych momentach odnosiłam wrażenie, że Więckiewicz jest bardziej Wałęsą niż sam Wałęsa. Naśladownictwo sposobu bycia i mówienia w wielu ujęciach niebezpiecznie zbliżało się ku parodii bohatera, przerysowaniu, wyolbrzymieniu tych wszystkich charakterystycznych cech prezydenta.

Mimo to, zachęcam do obejrzenia filmu, ten jeden choćby raz wypada go zobaczyć i samemu ustosunkować się do podobno ostatniej produkcji Andrzeja Wajdy.




"The Paradise" - czy też polski tytuł "Wszystko dla pań" to wspaniały kostiumowy serial oparty na dziele Emila Zoli. To opowieść o pracownikach pierwszego z domów towarowych, założonego przez ambitnego wdowca -Moraya. Poznajemy ich losy, mniej lub bardziej szczegółowe, główna zaś bohaterką jest tutaj młoda Denise, która wbrew oczekiwaniom wujka - lokalnego bławatnika niemogącego jednak zapewnić jej posady, zatrudnia się w "Paradise". Dzięki swej ambicji i ogromnej kreatywności staje się ulubienicą właściciela, pomysłodawczynią odpowiedzialną za jego sukcesy, a z czasem kimś więcej... Dalej nie będę  zdradzać, serial obfituje w wiele ciekawych sytuacji, problemów bohaterów, kłopotów życia codziennego jak i rozterek duchowych. To historia o miłości, pożądaniu, przyjaźni, ludzkiej zawiści i zazdrości, przedsiębiorczości i ambicji - w skrócie o wszystkim, do tego piękne kostiumy, wnętrza sklepu i masa cudownych, oferowanych towarów dla Pań.

Polecam gorąco, obejrzałam 8 pierwszych odcinków, ale podobno mają być kolejne. Warto obejrzeć !

poniedziałek, 30 września 2013

Philippa Gregory "Uwięziona królowa"

Hej

Przychodzę do was z recenzją powieści, od której nie mogłam się oderwać do późnej nocy. Uwieziona królowa to historia Marii Stuart, królowej Szkotów, ale i królowej Francji i prawowitej następczyni tronu angielskiego. Sama bohaterka podkreśla, że jest królową po trzykroć, namaszczoną przez samego Boga, niedostępną dla swych wrogów. Maria Stuart musi jednak uciekać ze swych ziem przed buntem nielojalnych lordów i trafia pod skrzydła swej kuzynki, królowej Anglii, Elżbiety I. Jednak tutaj musi znów walczyć o przetrwanie. Zostaje oddana pod opiekę gospodarzom zamku Tutbury. George Talbot - szlachetny i nieraz aż naiwny w swej szlachetności, wierny oddany królowej angielskiej, ceniący sobie przede wszystkim honor, który jest dla niego rzeczą świętą i nienaruszalną oraz jego małżonka - Bess, kobieta, która z ubogiej panny, dzięki swym wysiłkom, korzystnym małżeństwom i przedsiębiorczej naturze, stała się jedną z najbogatszych i cenionych kobiet, niemal współczesną kobietą interesu. Początkowo oboje cieszą się z przyjazdu Marii i pragną dzięki temu uzyskać korzyści dla siebie i swych licznych majątków.

Królowa Maria uważana jest za najpiękniejszą kobietę na świecie, pewną siebie władczynię, która nie może pogodzić się ze swym losem - losem królowej wygnanej, a potem praktycznie więźnia własnej kuzynki. Pragnie za wszelką cenę powrócić na tron Szkocji,  objąć władzę w Anglii, uznając  kuzynkę za bękarta, a także przywrócić Anglii wiarę katolicką i stare tradycje. Jej urokowi poddają się niemal wszyscy, sam George Talbot zakochuje się
w jej urodzie i intrygującej osobowości. Kolejne posiadłości, w których jest więziona Maria stają się ośrodkiem jej licznych intryg i podstępów, mających na celu a to wydanie jej za mąż, a to przywrócenie na tron lub wszczęcie buntu przeciwko Elżbiecie I.

To moje pierwsze spotkanie ze znaną autorką Philippą Gregory. Byłam bardzo ciekawa fenomenu tej twórczości i nie zawiodłam się. Sięgnęłam po chyba najnowszą pozycję z cyklu Tudorowskiego (polskie wydania), ale każdą jej powieść można czytać oddzielnie, bez znajomości wcześniejszych książek. Interesująca wydała mi się już sama narracja powieści, mamy tu bowiem przeplatające się głosy Bess, Georga i Marii, dzięki temu poznajemy różne punkty widzenia i różne refleksje na temat tych samych wydarzeń.
Jednak to przede wszystkim, jak chyba we wszystkich powieściach Gregory, historia silnych kobiet, nietuzinkowych osobowości, kobiet walczących, zdeterminowanych. W Uwięzionej królowej mamy do czynienia z walką o władzę, o honor, zaszczyty czy, jak w przypadku Bess, o własny majątek, dla którego jest w stanie poświęcić wiele. Powieść obejmuje kilka lat pobytu królowej Marii w posiadłościach Talbota, snującej nieraz bardzo nikczemne plany własnej ucieczki czy wyzwolenia spod "opieki"  równie bezwzględnej kuzynki. To historia także jednego z najbardziej znanych doradców królewskich - zaufanego kanclerza królowej Anglii - Williama Cecila, jego brutalnej polityki, doszukującego się wroga niemal w każdym, a przede wszystkim we wszystkich papistach.

Może fabuła nie jest tu jakaś arcyciekawa, tak jak już wcześniej wspomniałam, to losy uwiezionej Marii i kolejne próby podejmowane przez nią i jej zwolenników w celu odzyskania wolności, to jednak styl pisania Pani Gregory jest tak ujmujący i wciągający, że powieść czyta się z ogromnym zainteresowaniem.

Losy tych silnych kobiet, walczących o to, co jest dla nich najważniejsze, kobiet skłonnych poświęcić wszystko, niż zrzec się własnych praw, wyznawanych wartości czy dorobku całego życia, na długo pozostaną w mojej pamięci. Mogę tylko dodać, że powieść ukazuje jedynie fragment z kilkunastoletniego pobytu Marii w Anglii w "niewoli" i dopiero w jednym z ostatnich rozdziałów poznajemy  skrót dalszych, tragicznych losów królowej. Więcej nie zdradzam, choć dla miłośników historii, dzieje czy to Elżbiety czy Marii Stuart są dobrze znane. Jednak to, w jaki sposób Gregory miesza fakty historyczne z elementami fikcji/ własnym opowiedzeniem tej historii jest warte lektury Uwięzionej królowej.

Uważam pierwsze spotkanie z autorką za udane, z pewnością sięgnę po jej kolejnej pozycje, korci mnie już Biała królowa czy Córka twórcy królów, to jednak chciałabym chyba najpierw przeczytać cały cykl Tudorowski. Już nawet realizuję ten plan. Polecam gorąco powieść, sympatycy Pani Gregory chyba nie powinni być rozczarowani Uwiezioną królową, choć nie mnie to oceniać po lekturze tylko jednej książki autorki.

Pozdrawiam.

niedziela, 29 września 2013

Zaginiony symbol Dana Browna

Hej

Dzisiaj recenzja kolejnego bestsellera Dana Browna, a mowa tu o Zaginionym symbolu. Powieść jest kontynuacją losów Roberta Langdona- znanego z Kodu Leonarda da Vinci i Aniołów i demonów - wykładowcy, historyka i znawcy symboli. Robert jako już znany, ale i budzący wiele kontrowersji naukowiec, ponownie zostaje wciągnięty w tajemniczą grę i walkę o ludzkie życie. Bohater zostaje podstępem ściągnięty do Waszyngtonu, gdzie wraz z innym naukowcem - Katherine - próbuje nie tylko odkryć starożytną mądrość, ale przede wszystkim uratować życie przyjacielowi.

W Zaginionym symbolu, jak we wcześniejszych powieściach Browna, mamy do czynienia z mieszanką historii, nowoczesnych technologii, religii i wiary oraz dobrze skrywanych tajemnic. Robert staje przed zadaniem odszukania tajemnego słowa, które ma odmienić bieg świata i ludzkości i wydobyć z ukrycia pradawną mądrość. Wszystkimi jego działaniami kieruje troska o Petera Solomona, przetrzymywanego przez porywacza i szaleńca - głównego prowokatora wszystkich wydarzeń.

Brown zasypuje nas licznymi odwołaniami do historii loży masońskiej, architektury samego Waszyngtonu czy dziejami masonów, odpowiadających przez wieki za ochronę sekretów, dostępnych jedynie garstce ludzi - tych godnych poznania i zrozumienia. W powieści znajduje się także rozbudowany opis noetyki, której swoje życie poświęciła Katherine. Noetyka w książce jest nauką łączącą najnowsze technologie i dokonania z zakresu fizyki czy chemii z wiedzą naszych przodków, zaś jej głównym założeniem jest wiara w nieograniczone możliwości ludzkiego umysłu i zbiorowej świadomości, która może oddziaływać na materię, przekształcając ją.

Niestety powieść okazała się dla mnie ogromnym rozczarowaniem. Zawiodłam się całkowicie na Brownie. Sama historia bohaterów, ich losy a także działania CIA i pierwsze próby odkrycia prawdy przez Langdona zajmują praktycznie połowę powieści, wloką się wręcz niemiłosiernie, dzięki czemu lektura dłużyła mi się w nieskończoność i często odkładałam ją na bok. Kolejnym minusem jest nie sam pomysł na fabułę, lecz jego realizacja. Czytelnik zostaje zasypany taką masą informacji historycznych czy rekonstrukcji losów samych bohaterów lub ich dokonań/ działań, że nie jest w stanie skupić się na samej intrydze i akcji, która przez te zbyt częste jak dla mnie wtręty, spowalnia i gasi ciekawość odbiorcy.

Nie jestem znawcą historii, ale wydawało mi się, że niektóre pomysły czy wątki były naciągane, lub po prostu zostały wepchnięte w powieść, i jak dla mnie jeszcze bardziej zagmatwały już i tak zaplątane dzieje bohaterów. Drażniło mnie też wiele odwołań do losów samego Langdona, tych znanych już czytelnikowi z wcześniejszych powieści, choć dla kogoś mającego pierwszy kontakt z twórczością Browna nie będzie to żaden problem. Wycięłabym z powieści również wiele dialogów, a samą fabułę zrekonstruowała w ten sposób, aby zakończenie było dla czytelnika czymś wyczekiwanym z ogromnym zainteresowaniem, zaskoczeniem, niespodzianką. Natomiast jak dla mnie wszystkie wydarzenia następujące po sobie ani nie wprowadzały jakiś spektakularnych zwrotów akcji, ani nie prowadziły do zaskakującego, intrygującego zakończenia, którego w powieści praktycznie nie uświadczyłam. W żaden sposób nie zostałam poruszona, zdziwiona, to tak jakby ktoś nadmuchał balonik, a potem spuścił z niego powietrze, tak właśnie się czułam. Sekrety loży masońskiej i tajemnicze SŁOWO z jego ukrytą mądrością zupełnie mnie nie zainteresowały.

Moje rozczarowanie wynika również z faktu, że tego wszystkiego o czym napisałam, nie zabrakło mi w Kodzie Leonarda da Vinci czy Aniołach i demonach, których lekturę wspominam bardzo miło i chętnie do nich wracam. Nie polecam powieści Zaginiony symbol, jest najgorszą ze wszystkich części, których bohaterem jest Robert Langdon. Teraz z ogromnym sceptycyzmem będę podchodzić do kolejnych pozycji Pana Browna, a jego najnowsza powieść Inferno (kolejne przygody Langdona) stoi pod dużym znakiem zapytania. Pewnie moja ciekawość zwycięży i ją przeczytam, natomiast podejdę do niej z wielką ostrożnością i już nie tak dużymi wymaganiami i oczekiwaniami, jak przed lekturą Zaginionego symbolu.

Pozdrawiam.

środa, 25 września 2013

Dziennik Bridget Jones - tego mi było trzeba !

Hej

Powracam po długiej przerwie, to były chyba najcięższe i najdłuższe 3 tygodnie w tym roku. Jak tylko nastał weekend chwyciłam po książkę, która całkowicie mnie zrelaksowała, rozśmieszyła, pokrzepiła....

Dziennik Bridget Jones Helen Fielding jest chyba większości z was znany, jeśli nie z lektury to przynajmniej z ekranizacji dwóch części historii.
Książka faktycznie jest dziennikiem narratorki i głównej bohaterki Bridget - która jest uosobieniem wielu z naszych babskich problemów i rozterek dnia codziennego. Zapisuje w swym dzienniczku liczbę wypalonych papierosów, wypitych kieliszków wódki czy zjedzonych kalorii.
Bridget jako samotna i już nie tak młoda kobieta poszukuje miłości życia, przystojnego mężczyzny, który będzie ją kochał mimo wszystko. Własna matka stara się ją za wszelką cenę zeswatać z każdym pojawiającym się na horyzoncie kawalerem bądź rozwodnikiem. Bridget natomiast, skuszona flirtem i zainteresowaniem ze strony szefa, wdaje się z nim w romans. Bardzo szybko jednak Daniel okazuje się być draniem i popaprańcem - jakby to ujęli przyjaciele bohaterki. Wtedy też Jones postanawia zmienić swoje życie, począwszy od nowej pracy. Oczywiście wszystko dobrze się kończy, a Bridget znajduje tego jedynego.

Książka jest pełna uroku dzięki świetnej kreacji głównej bohaterki, która ze swoją naiwnością, prostotą, ale i wielkim sercem potrafi nas rozśmieszyć lub wzruszyć do łez. We wszystkim, co mówi i robi jest tyle naturalności i szczerości, iż nie sposób nie kibicować wszelkim jej staraniom. Gdy powie coś głupiego, gdy nie potrafi się zachować w jakiejś sytuacji, gdy rozmyśla o głupotach i błahostkach jak o końcu świata - jest w tym przede wszystkim tak autentyczna, że pokochałam ją od pierwszej strony. Bridget to nie jedyna świetna postać w książce, uwagę przykuwają też: Daniel - szef bohaterki, wiecznie napalony związkofob, matka Bridget czy chociażby sam Pan Darcy, surowy, powściągliwy mózgowiec z jednej strony, a pełen poświecenia i ciepła z drugiej. Książka Pani Fielding nie miała być i nie jest jakimś wybitnym dziełem literackim, to lek na wszystkie nasze kobiece dolegliwości w pigułce, pełen humoru - aby rozweselić i pełen miłości i sympatii płynącej od Bridget , która ujmuje swą prostodusznością i budzi same dobre emocje.

Książka różni się od swojej ekranizacji, więc zachęcam tym bardziej, aby zapoznać się z utworem, a potem dopiero z filmem. Polecam nie tylko kobietom, panom również powinien spodobać się ten typowy angielski humor i perypetie szalonej Bridget.

A teraz biorę się za czytanie waszych postów. Pozdrawiam i miłego dnia życzę !


Właśnie czytam:

poniedziałek, 9 września 2013

Polecam do obejrzenia :)

Hej

Wracam na chwilkę, ale nie z recenzją książki. Praktyki zawodowe zajmują mi każdą wolną chwilę, albo nie ma mnie w domu, albo jestem i pracuję. Ale cieszę się, bo już odzwyczaiłam się trochę od ciągłego ruchu i zamętu :)

Jedyne na co mam siłę po całym dniu to ciepły koc, filiżanka ziółek i dobre kino. I z tym właśnie dzisiaj przychodzę. Mam kilka perełek do polecenia.


 

1. Serial kostiumowy Downton Abbey - wspaniała produkcja, urzekła mnie od samego początku, znana z pewnością wielbicielom gatunku. Przeplatające się sukcesy i niedole arystokracji angielskiej oraz licznej i jakże barwnej służby - cały wachlarz ludzkich uczuć, słabości, lęków, pragnień. Dobra obsada, cudowne kostiumy, wnętrza.... Obejrzałam wszystkie sezony i czekam na kolejny.
2. Brzydka prawda - amerykańska komedia z 2009 roku, jak dla mnie udane połączenie humoru i romansu. Lekki i przyjemny, spełniający moje oczekiwania. Chyba największym zaskoczeniem była dla mnie rola Gerarda Butlera, nigdy bym nie pomyślała, ze odnajdzie się w komedii romantycznej, a tu proszę, wraz z Heigl tworzą udaną filmową parę.


3. Do szpiku kości - film z młodziutką Jennifer Lawrence, pozornie prosta historia - młoda dziewczyna poszukuje zaginionego ojca, aby utrzymać dom i godne życie. Świat jednak jest okrutny, a bohaterka musi zmierzyć się z tym co, najgorsze. Ten film to kilka słów, kilku bohaterów, gdzie cisza, gesty, obrazy odgrywają najważniejsze role. Jest w nim coś magicznego, ale i banalnego, dla jednych okaże się wielką nudą i klapą, dla innych intrygującą historyjką. Ja dałam się uwieźć :)


Jeszcze zaglądam do was i uciekam.

wtorek, 27 sierpnia 2013

"Kosogłos" i koniec trylogii Igrzysk śmierci

Hej

Wracam z krótką recenzją ostatniej części trylogii Igrzysk Śmierci- Kosogłosem.

Ostatnia część to przede wszystkim wszechogarniająca walka dystryktów o wolność, sprawiedliwość i lepsze, ludzkie warunki życia. Najważniejszą jednak rolę odgrywa tu - dotąd uznany za nieistniejący - trzynasty dystrykt, do którego trafiają inni rebelianci, którym udało się przeżyć, szukający schronienia, między innymi ci z doszczętnie zniszczonej dwunastki. Przywódcą duchowym rebelii, ogniwem zagrzewającym do walki staje się, początkowo niechętna, Katniss  - tytułowy Kosogłos, starająca się nie tylko podtrzymywać w ludziach nadzieję i chęć do walki, ale także odzyskać przetrzymywanego w Kapitolu Peetę.

Nie chciałabym więcej szczegółów zdradzać, bo to mijałoby się z celem waszej ewentualnej lektury. Czy Katniss podołała swym obowiązkom Kosogłosa? Co stało się z Peetą? Czy jakakolwiek władza i system może zapewnić człowiekowi wolność i godne życie? Na te i masę innych pytań otrzymacie odpowiedź po przeczytaniu powieści.

Nie wiem dlaczego, ale znów najbardziej urzekła mnie postać Haymitcha - tylko on wydaje się być najpełniejszym obrazem siebie z wcześniejszych części, nie stracił nic ze swojej osobowości, charakterku, pomimo, że jest raczej bohaterem drugoplanowym. Z innymi postaciami mam większy lub mniejszy problem, ale chyba najbardziej rozczarowała mnie Katniss - w Kosogłosie jest za dużo jej przemyśleń, refleksji, gdybania ... przynajmniej ja odniosłam takie wrażenie (choć we wcześniejszych częściach też ich nie brakowało, to jednak nie raziły mnie tak jak tutaj). Miałam nadzieję, że ta powieść oczaruje mnie swoją akcją, scenami rebelii, to jednak zaczyna się dziać coś konkretnego dopiero po jakiejś 1/3 lektury.
Dobrze chociaż, że Katniss dokonuje trafnego życiowego wyboru pod koniec powieści, zgodnego z moimi własnymi odczuciami i nadziejami.

Wydaje mi się, że to konstrukcyjnie najsłabsza część trylogii, jest tutaj mnóstwo treści i pomysłów, które autorka chciała pomieścić na tych kilkuset stronach. Odniosłam wrażenie, że wrzuciła wszystko do jednego worka, nie bardzo zastanawiając się nad tą mieszanką. Nie chciałabym, żebyście myśleli, ze książka jest zła, ma wiele zalet, dobre zakończenie, ciekawe pomysły, które mogłoby być trochę inaczej zrealizowane. Wydaję mi się także, że moje rozczarowanie może także wynikać ze zwyczajnego przesytu tą historią, w końcu trzy części to niejedna, rzuciłam się na nie chcąc poznać dalsze losy Katniss i innych, i w ten sposób być może zaszkodziłam sobie i powieściom. Zalecam więc umiarkowane dawkowanie lektury - wtedy być może wyda się ona przyjemniejsza i spojrzycie na Kosogłosa zupełnie innym okiem.

czwartek, 22 sierpnia 2013

"W pierścieniu ognia" Suzanne Collins

Hej

Tak jak zapowiadałam - II część trylogii Igrzysk śmierci już przeczytana i czas na jej krótką recenzję.
Jak wiemy z części pierwszej igrzyska wygrywa dwóch trybutów - Katniss Everdeen i Peeta Mellark. Jednak zwycięstwo nie jest dla bohaterów końcem, lecz początkiem kolejnych zmagań o życiu swoje i swoich bliskich. Okazuje się bowiem, że próba samobójcza Katniss jest traktowana przez Kapitol jako wyraz buntu i zarazem iskry, która może rozpętać piekło w uległych do tej pory dystryktach. Podczas Tournée Zwycięzców okazuje się, że wiele osób skłania się ku buntowi i wszczęciu ogólnej rebelii przeciwko despotyzmowi i przemocy władzy.

Prezydent Panem - jest za to zdeterminowany, aby jak najbardziej uprzykrzyć życie Katniss, a w końcu wyeliminować ją jako Kosogłosa - symbol rewolucji, umacniający ludzi w przekonaniu o słuszności walki. Dlatego też organizowane są kolejne igrzyska - jubileuszowe - w których udział ma wziąć większość dotychczasowych zwycięzców z dystryktów - w tym Katniss. Trybuci znów trafiają na arenę, tym razem zawiązując różne sojusze i wspierając się wzajemnie. No właśnie....i co dalej, nie chciałabym zdradzać wszystkiego, aby nie odbierać komuś satysfakcji z lektury. Powiem tylko, że gra toczy się zarówno na arenie, jak i poza nią, a nawet dotychczasowi przyjaciele skrywają przed Katniss ważne tajemnice.

W tej części mamy mocno rozwinięty wątek romansowy - jeśli można go tak nazwać. Katniss już po zwycięstwie i w czasie Tournée zmuszona jest nadal udawać (?) ogromną miłość do Peety, którego jednak naprawdę darzy jakimś nieokreślonym do końca uczuciem. Pozostaje z drugiej strony Gale- wierny przyjaciel, powiernik tajemnic. Dziewczyna miota się ze swoimi myślami, nie potrafi jednoznacznie określić swych uczuć, wie jedynie, że i Gale i Peeta są dla niej ważni, a dodatkowo stara się tym razem uratować życie Peety na arenie, któremu sama zawdzięcza tak wiele.

Tym, co jeszcze wydawało mi się interesujące, był pomysł autorki dotyczący nowej areny - miejsca walk trybutów. Okrąg składający się z wody, plaży i dżungli, poprzecinany i naszpikowany regularnie niczym tarcza zegara licznymi niebezpieczeństwami czyhającymi na bohaterów. To dobre rozwiązanie, wprowadzające do powieści dodatkowy element pewnej zagadki, którą muszą rozwiązać zawodnicy, aby przetrwać na arenie.

II część nie zachwyciła mnie tak bardzo jak jej poprzedniczka, ale to dlatego, iż jest ona raczej kontynuacją a zarazem wstępem do wydarzeń z ostatniej części trylogii, w której to rozegrają się najważniejsze wydarzenia i padną odpowiedzi na pytania - czy rebelianci obalą dotychczasową włądzę? kto poprowadzi ich do walki? co się stało z Peetą? kogo wybierze Katniss - Peetę czy Gale'a?

Książkę jednak polecam nadal, czyta się błyskawicznie, wciąga niemiłosiernie, zaskakuje i intryguje tak, że właśnie wzięłam się za ostatnią część, aby jak najszybciej poznać dalsze losy tych bohaterów. Cieszę się, że jestem już po lekturze W pierścieniu ognia, ponieważ już w listopadzie premiera jej ekranizacji, a zwiastuny robią wrażenie, więc i na film czekam z niecierpliwością.

wtorek, 20 sierpnia 2013

Recenzja - "Igrzyska śmierci" Suzanne Collins

Hej

Przybywam z recenzją książki, którą po prostu wciągnęłam na raz. To wszystkim dobrze chyba już znane - czy to z osobistej lektury czy z ze słyszenia - Igrzyska śmierci. Przyznaję od razu, że najpierw widziałam film (dawno temu), a dopiero teraz wzięłam się za książkę.

Z okładki:
Na ruinach dawnej Ameryki Północnej rozciąga się państwo Panem z imponującym Kapitolem otoczonym przez dwanaście dystryktów. Okrutne władze stolicy zmuszają podległe sobie rejony do składania upiornej daniny. Raz w roku każdy dystrykt musi dostarczyć chłopca i dziewczynę miedzy dwunastym a osiemnastym rokiem życia, by wzięli udział w Głodowych Igrzyskach, turnieju na śmierć i życie, transmitowanym na żywo przez telewizję.
Bohaterką, a jednocześnie narratorką książki jest szesnastoletnia Katniss Everdeen, która mieszka z matką i młodszą siostrą w jednym z najbiedniejszych dystryktów nowego państwa. Katniss po śmierci ojca jest głową rodziny - musi troszczyć się o młodszą siostrę i chorą matkę, a jest to prawdziwa walka o przetrwanie...
Uznana pisarka Suzanne Collins jest mistrzynią w konstruowaniu zaskakujących zwrotów akcji, doskonale łączy refleksje z przygodą i romansem w swojej nowej, świetnej powieści o przyszłości, która niepokojąco przypomina teraźniejszość.

Moje wrażenia:
Od początku spodobała mi się narracja tej powieści - mimo, że wiek 16 lat mam już dawno za sobą - to jednak świetnie potrafiłam utożsamić się z bohaterką i narratorką, i snucie tej opowieści właśnie z jej perspektywy a nie tradycyjnego narratora sprawiało, że wciągałam się coraz głębiej w tą ciekawą historię.

Książka ma moim zdaniem bardzo dobrze skonstruowaną  i przemyślaną fabułę, wszelkie elementy przedstawionego świata dobrze ze sobą współgrają, wszystko do siebie pasuje, jak w układance. Jak dla mnie to połączenie przygody, romansu  i elementów fantasy/s-f sprawdziło się doskonale. Bohaterowie są wyraziście zarysowani, od razu poznajemy z kim mamy do czynienia, nie tylko dzięki narratorce, ale przede wszystkim dialogom, które znakomicie ujawniają naturę i osobowość każdej postaci.

Podobał mi się motyw organizowanych igrzysk - w których dopatruję się  podobieństwa chociażby do rzymskich igrzysk zapewniających innym rozrywkę. Już nazwy Panem czy Kapitol są tu bardzo znaczące i przywołują pewne interpretacje. Sama główna bohaterka ujęła mnie swym butnym charakterem, determinacją i umiejętnościami łowcy, podobnie inni bohaterowie, chociażby wiecznie pijany mentor zawodników z dwunastego dystryktu, który zdobył moje serce swymi późniejszymi poczynaniami. Najlepsza lektura zaczyna się w momencie, gdy trybuci trafiają na arenę i zaczyna się mordercza walka o przetrwanie, wszyscy muszą zginąć, aby ktoś mógł zwyciężyć.

Oprócz świetnej przygody i zwrotów akcji to jednak przede wszystkim opowieść o pewneej formie totalitaryzmu, ucisku niemal całego społeczeństwa i szczęściu oraz przepychu jedynie garstki mieszkańców Kapitolu - uprzywilejowanych, bogatych i trochę zidiociałych od nadmiaru wszelkich dostatków, podążających za dziwaczną modą, traktujących igrzyska jak świetną coroczną rozrywkę. Autorka bardzo dobrze ukazuje działanie całego aparatu państwowego, dystryktów, których mieszkańcy w pocie czoła próbują utrzymać swe rodziny przy życiu. Igrzyska śmierci to doskonały obraz zastraszonej ludzkości, podporządkowanej władzy, ale też propagandy czy moralnego nihilizmu. Widać tu także nawiązania do ciemnej i ponurej strony naszej współczesności - wyrastających niemal jak grzyby po deszczu programów typu reality show, nieustannej kontroli jednostki, poddanej całkowitemu monitoringowi i coraz częściej dość ekstremalnym czy odrażającym wyzwaniom.

Mogę z całą pewnością powiedzieć, że Igrzyska śmierci to nie tylko świetna książka dla młodzieży, również "starszaki" będą czerpać z jej lektury wiele satysfakcji. Jak dla mnie ekranizacja powieści wypadła dobrze, ale wierzcie mi, książka jest o niebo ciekawsza, intrygująca i zasługująca na większą uwagę. Serdecznie ją polecam, już sama jestem w trakcie lektury drugiej części trylogii - zobaczymy czy dorówna swej poprzedniczce.
Pozdrawiam.

niedziela, 18 sierpnia 2013

Filmowo i serialowo...

Hej

Powracam po długiej przerwie i wspaniałym wakacyjnym wypoczynku. Niestety na wyjeździe za bardzo nie miałam czasu na czytanie książek - po prostu nie wzięłam ich - w już i tak napchaną torbę podróżną - ale już nadrabiam zaległości, o tym jednak potem.

Udało mi się jednak w ostatnim czasie podczas wolnych wieczorów obejrzeć kilka dobrych filmów, które chcę wam polecić.

1. Plaga wampirów, reż. Jim Mickle (2010) - nigdy nie przypuszczałabym, że film o wampirach (które jak dla mnie przypominały raczej połączenie wampirów i zombie) może mnie tak zaciekawić. Ameryka, niemal opustoszała od grasujących i mordujących, a także zupełnie bezmyślnych wampirów, na jej tle dwóch głównych bohaterów - doświadczony, przebiegły mężczyzna - łowca krwiopijców oraz jego towarzysz podróży - młody chłopak, przygarnięty po stracie rodziców. Jak dla mnie to nie tylko film o wampirach, pojawia się tu chyba przede wszystkim znów już tak oklepany motyw drogi, wędrówki, ale także dobrze nam znanych relacji interpersonalnych między Mistrzem i jego uczniem - wzajemnego zaufania, pomocy, przyjaźni. Problem wiary, fałszywych ideologii, które wykorzystując ludzkie słabości czy lęki, omamiają i opętują umysły - to także ciekawy wątek, motyw dorastania, "nowych" pierwszych ludzi i nowego Raju czy poświęcenia...warto obejrzeć :)



2. Morderstwo w dorożce, reż. Shawn Seet (2012) - to ekranizacja książki Fergusa Hume'a pod tym samym tytułem. Wszystko dzieje się w XIX- wiecznym Melbourne, jest morderstwo w dorożce, wydawałoby się, że jest i sprawca, czekający na wyrok - jednak sprawa okazuje się nie być tak oczywista. We wszystko wmieszana jest wielka miłość zdolna do wszelkich poświęceń, całkowicie bezwarunkowa, jest i skrywana od lat tajemnica, intrygi i szantaże - film zaskakuje, dobrze się go ogląda, całkiem nieźle skrojony kryminał. Mnie oczywiście urzekł klimat XIX- wiecznego miasta, stroje, dorożki, cała ta atmosfera...



3. Wielkie wesele, reż. Justin Zackham (2013) - uwielbiam tego typu amerykańskie komedie - jest w nich zawsze odrobina czułości i miłości, szczypta humoru, niezłych dialogów - w sam raz na popołudniowy seans w gronie rodziny. Mamy tutaj oklepany schemat - rozwiedzione małżeństwo, które ze względu na wesele swego adoptowanego syna oraz jego biologiczną, konserwatywną matkę, musi udawać kochającą się parę. W grę wchodzą inne romanse, problemy reszty dzieci itd. itd. Mimo swych wad - z przyjemnością go oglądałam, już sama obsada (de Niro, Keaton, Sarandon, Williams) cieszy oko - uwielbiam oglądać tych już "lekko leciwych" aktorów, bo wiem, że oni nie zawiodą moich oczekiwań, nawet gdy fabuła okazałaby się klapą.



4. I na koniec - coś innego - a mianowicie serial. Ripper street (2012) - Londyn, czasy Kuby Rozpruwacza i masa przestępstw do wyjaśnienia. Serial dostępny w chwili obecnej tylko w jednym sezonie, ale mają pojawić się następne. I tu znów się powtórzę - przyciągnął mnie swoim klimatem, XIX- wieczny tym razem Londyn, ze wszystkimi swoimi ciemnymi zakamarkami, zbirami, domami publicznymi... Każdy odcinek to inna zbrodnia, skrywane tajemnice, świetne detektywistyczno-kryminalne zagadki - tym wszystkim przypomina nowego filmowego Sherlocka Holmesa. I przede wszystkim aktorzy - dla nich duże brawa - Jerome Flynn w roli sierżanta Drake'a i zwłaszcza Adam Rothenberg w roli kapitana Jacksona i świetnego patologa, jest w tym aktorze i jego charakteryzacji coś bardzo intrygującego. Polecam serial.

P.S. A jeśli chodzi o książki - właśnie wzięłam się za pierwszą część trylogii Igrzysk śmierci - wciąga i szybko się czyta, zapewne więc niedługo pojawię się z jej recenzją. Pozdrawiam i zabieram się za przeglądanie waszych postów.

niedziela, 4 sierpnia 2013

Dla przypomnienia - "Charlotte Bronte i jej siostry śpiące" Eryk Ostrowski

Niektórzy zapewne z was nie zdążyli wysłuchać radiowej audycji dotyczącej publikacji Pana Ostrowskiego lub nie wiedzieli/nie wiedzą o niej :) Dlatego też załączam ponownie link do strony, na której można jej wysłuchać (nawet tak jak ja - wielokrotnie :P).

http://www.polskieradio.pl/8/195/Artykul/895928,Siostry-Bront%C3%AB-na-nowo-odczytane

Książka już 25 września w księgarniach, żałuję tylko, że  najprawdopodobniej nie będę mogła jej dorwać od razu z powodu braku funduszy, ale jak komuś z was się uda - dajcie znać jak wrażenia. Ja mam nadzieję, że do końca listopada znajdzie się w moich dłoniach - a wtedy tylko będę cieszyć się tą chwilą.
Pozdrawiam miłośników sióstr Bronte!

sobota, 3 sierpnia 2013

Recenzja - Eric - Emmanuel Schmitt "Zapasy z życiem"

Hej

Niestety ostatnio nie mam zupełnie czasu na lekturę czegoś dłuższego, a jeśli nawet uda mi się coś przeczytać w wolnej chwili, to brakuje mi jej na napisanie czegoś na blogu. Choć mam nadzieję, że w sierpniu się to zmieni.

Dlatego też nadrabiam zaległości i wracam z recenzją, drobną jak sama książeczka. Zapasy z życiem to cieniutka powiastka filozoficzna. To historia piętnastolatka żyjącego i handlującego na ulicach Tokio, cierpiącego na wydawałoby się nieuleczalną alergię na wszystko - otaczający go świat, ludzi... Jun - nasz bohater - boryka się z samym sobą, swoimi problemami. Na ratunek przychodzi mu Mistrz sumo, który widzi w tym chudym i niewierzącym w siebie chłopcu - grubego gościa. Dzięki Mistrzowi Jun odkrywa wiarę w swoje możliwości, wewnętrzną siłę i determinację, która jest w stanie zdziałać cuda.

To historyjka o ludzkich uprzedzeniach, błędnych mniemaniach, które niczym klapki na oczach przesłaniają prawdę i nie pozwalają nam podążać naprzód, realizować siebie. Książka Schmitta to także wspaniała opowieść o człowieku, jednostce, której wiara i pomocna dłoń może zmienić nasze życie, napełnić nas optymizmem i wesprzeć w pokonywaniu wszelkich trudności.

Plusem jak dla mnie jest podbudowujący i umoralniający charakter książeczki, jej optymistyczne przesłanie, zdania niczym  wyjęte z wielkiej księgi złotych myśli  (Celem nie jest koniec drogi, tylko posuwanie się naprzód/ Po drugiej stronie chmur zawsze jest czyste niebo). Zalety mogą być równocześnie minusami książki, tego typu filozoficzne refleksje są czymś oczywistym i oklepanym, choć może w całym pędzie współczesnego życia, warto sobie od czasu do czasu przeczytać i przypomnieć o ich znaczeniu i wartości życia, miłości, wiary i siły.

Polecam miłośnikom Schmitta czy Coelho, pozostałym - niekoniecznie, choć 40 minut lektury nikomu krzywdy nie zrobi :)

piątek, 26 lipca 2013

Dynastia Tudorów



Na początku chciałabym jeszcze nawiązać do ostatniego postu dotyczącego wczorajszej audycji poświęconej książce Charlotte Bronte i jej siostry śpiące. Pan Ostrowski zainteresował mnie swą  wiedzą dotyczącą sióstr, pasją i zaangażowaniem w pracy nad książką. Z tego co wywnioskowałam z radiowej rozmowy, ma w niej dowodzić, iż to Charlotte Bronte jest autorką wszystkich dzieł, a dodatkowo sama stworzyła legendę o trzech piszących siostrach, mając ku temu powody. Podobno pojawia się coraz więcej głosów, które skłaniają się ku tej, lub innym owianym do tej pory tajemnicom, dotyczącym życia i jakiejkolwiek artystycznej twórczości sióstr. Chętnie zapoznam się z nowym spojrzeniem na losy jednych z moich ulubionych pisarek, książka ma około 600 stron!!, zawiera dotąd nietłumaczoną korespondencję, podobno także wiele reprodukcji dzieł malarskich sióstr Bronte, już nie mogę się doczekać. W księgarniach Charlotte Bronte i jej siostry śpiące już pod koniec września. :):)



A teraz wrażenia po Dynastii Tudorów. Obejrzałam - wiem, wiem jestem sporo opóźniona jeśli chodzi o oglądanie seriali - wszystkie sezony Dynastii Tudorów i ogólnie oceniając jestem pod ogromnym wrażeniem. Na wstępie pragnę zaznaczyć, że nie  uważam się za żadną ekspertkę w sprawie Tudorów, to tylko moja subiektywna opinia, a moja nikła zapewne wiedza jest oparta na marnych kilku książkach.

Po pierwsze, w serialu nieraz przeszkadzało mi mieszanie faktów, pomijanie ich lub wymyślanie nigdy niemających miejsca historii przez producentów - ale takie są prawa każdej produkcji, łączenie historii z fikcją to nic nowego, a wiadomo, iż serial miał odnieść i odniósł ogromny, komercyjny sukces.



Zacznę chyba od minusów, jak wyżej wspomniałam błędy historyczne, a raczej świadome zmiany na potrzeby serialu. Po drugie, zdenerwowałam się, że wielu bohaterów - którzy jak wiemy nie odznaczali się ponadprzeciętną urodą, zwłaszcza w miarę upływu lat - wyglądali jak wycięci z kolorowych magazynów. Szkoda też, że tak słabo - moim zdaniem - ukazano przemijanie i starzenie się postaci, niby charakteryzacja zadziałała (siwe włosy, zarost, ale jak dla mnie to za mało) to chociażby Henryk VIII pod koniec swego życia w serialu wygląda prawie tak samo, jego lekka siwizna i reszta nie zrobiła na mnie wrażenia, nie patrzyłam na niego jak na ponad 50 - letniego mężczyznę. Zabrakło mi też  rudzielców - chyba wszyscy mnie tu poprą.
Kolejnym minusem jest sam tytuł serialu - to z pewnością nie jest serial o Dynastii Tudorów, lecz jednym z jej przedstawicieli - Henryku VIII (pojawiają się oczywiście postaci chociażby młodej Marii czy Elżbiety, ale raczej jako dzieci króla, nie poznajemy ich rządów, a szkoda).
Dodatkowo w całej tej mieszance na równi postawiłabym sprawy państwa, polityki, niezadowolenia społecznego, problemów wiary itd. itd. wraz z romansami, miłościami i namiętnościami królewskimi, które w serialu zajmują pierwsze miejsce i niekiedy odwracały moją uwagę od innych faktów. Lepszy zatem byłby tytuł Żony Henryka VIII lub Kobiety Henryka VIII :P

Ale oczywiście serial ogląda się z wielką przyjemnością, z pewnością zaspokaja estetyczno - wizualne potrzeby widza. Bardzo dobra gra aktorska większości aktorów, mnie najbardziej przypadła do gustu Pani Maria Doyle Kennedy w roli Katarzyny Aragońskiej i Sarah Bolger w roli Lady Mary. Świetnie ukazany przepych królewskiego dworu, niezliczonych zabaw, uczt, polowań czy pojedynków, dodatkowo straszliwe i haniebne intrygi, zbrodnie, czy miejsca tortur lub egzekucji.
Warto zapoznać się z serialem, niejednego zapewne skłoni do poznania bliżej historii i losów tak osławionej dynastii.
Tym, co urzekło mnie najbardziej to stroje, biżuteria, piękne materiały, wszystko to cieszyło moje oko.




A wy oglądaliście? Jakie są wasze wrażenia?
 

czwartek, 25 lipca 2013

Szybka notka dla zainteresowanych...Charlotte Bronte i jej siostry śpiące

Hejka

Do wszystkich fanek i fanów twórczości sióstr Bronte, ale i do wszystkich zainteresowanych. Od dłuższego czasu czekam, aż w księgarniach pojawi się książka o wspaniałym tytule Charlotte Bronte i jej siostry śpiące autorstwa Pana Eryka Ostrowskiego (wydawnictwo MG). Nie mogę się  już jej doczekać, odczytanie na nowo tej twórczości, a przede wszystkim odkrycie być może dotąd nieznanych informacji - sama nie wiem co przyniesie ta publikacja, ale mam na nią ochotę :)

W związku z książką dzisiaj w radiowej dwójce ma odbyć się audycja - rozmowa z autorem, zapowiadana interesująco - "Czy Charlotte Brontë stworzyła legendę o trzech piszących siostrach? Kto w rzeczywistości jest autorem "Wichrowych Wzgórz"? Czy Heathcliff i Katarzyna mogli istnieć naprawdę? " Audycja o 20:30.

Informacje : http://www.polskieradio.pl/8/195/Artykul/895928,Siostry-Bront%C3%AB-na-nowo-odczytane
Można również zajrzeć na stronę autora na fb.

poniedziałek, 22 lipca 2013

Recenzja - "Małe kobietki" Louisa May Alcott

Hej

Ostatni tydzień tak mnie wciągnął w wir lenistwa lub szaleństw, że nie miałam siły nic opublikować na blogu. Teraz jednak nadrabiam - kilka słów o Małych kobietkach (mój ostatni zakup, Wydawnictwo MG).
Informacje z okładki:
Louisa May Alcott (29.11.1832 - 3.03.1888) - pionierka literatury kobiecej. Znakomicie konstruowała swe opowieści nasycając je ciepłem i dowcipem. Umiała stworzyć ciekawe postaci bohaterek, z którymi łatwo się utożsamiać.

Ameryka, lata sześćdziesiąte XIX wieku. W domostwie zwanym Orchard House od pokoleń mieszka rodzina Marchów. Pod nieobecność ojca, kapelana biorącego udział w wojnie secesyjnej, opiekę nad czterema córkami sprawuje samodzielnie ich matka, nazywana przez córki mamisią.
Córki pani March - stateczna Meg, żywa jak iskra Jo, nieśmiała, uzdolniona muzycznie Beth i nieco przemądrzała Amy - starają się, jak mogą, by urozmaicić swoje naznaczone ciągłym brakiem pieniędzy życie, chociaż boleśnie odczuwają nieobecność ojca. Bez względu na to, czy układają plan zabawy, czy zawiązują tajne stowarzyszenie, dosłownie wszystkich zarażają swoim entuzjazmem. Poddaje mu się nawet Laurie, samotny chłopiec z sąsiedniego domu, oraz jego tajemniczy, bogaty dziadek.

Teraz kilka słów od siebie. Po pierwsze, chciałam przeczytać książkę, jako że należy już do klasyki literatury, więc wstyd mi było nie zapoznać się z powieścią. Po drugie, skusiła mnie piękna okładka, opis i tytuł, a przede wszystkim przynależność powieści do literatury kobiecej XIX wieku.
I oczywiście odnalazłam tam wszystko, czego się spodziewałam po tego typu literaturze: 3-osobową narrację, wspaniałe opisy charakterów i zachowań tytułowych kobietek, wplecione wierszyki czy próbki pisaniny samych bohaterek, będące częścią ich udziału w tajnym dziecięcym stowarzyszeniu.

Powieść aż kipi od niemal dziecięcej naiwności, niewinności, ale i ciepła i ogromnej miłości, zarówno rodzicielskiej, jak i siostrzanej. To także historia wspaniałej przyjaźni miedzy bohaterkami a osamotnionym sąsiadem - przyszłym towarzyszem ich zabaw, niemal przybranym bratem.
Jednakże w pewnych momentach  - ze względu właśnie na ową niewinność i wszechogarniającą dobroć - powieść wydaję się być strasznie przesłodzona i przewidywalna - jaka konwencja i czasy - taka historia. To nie oznacza, że nie zauroczyłam się powieścią - każdy prawie rozdział był niczym przypowieść - umoralniająca, zawracająca bohaterki ze zgubnych ścieżek, ściśle wyznaczająca granice dobra i zła, prostoduszności a złych występków.

Moją ulubioną bohaterką została Jo - pełna życia, niespożytej energii, mnóstwa pomysłów, o artystycznej duszy przyszłej być może pisarki, z bohaterów zaś pokochałam starszego pana Laurence'a, jego dobroć, przywiązanie do dziewczynek, troskliwość i roztaczanie opieki nad przyjaciółkami swego wnuka.
Jest to świetna powieść na pewno dla młodzieży czy nawet dzieci, choć powinien do niej zajrzeć każdy, kto ma sentyment do literatury XIX - wiecznej. Nie wiem dlaczego, ale moim zdaniem książka nadaje się do czytania najlepiej w okresie świąt Bożego Narodzenia, pod kocem z kubkiem gorącej kawy czy czekolady, jej ciepło z pewnością rozgrzeje każdego w jakiś zimowy wieczór.

Polecam także każdemu ekranizację powieści z 1994 w reż. Gilliana Armstronga - choć ostrzegam, że jest ona połączeniem losów bohaterek z Małych kobietek i ich kontynuacji - która przyznam trochę mnie zaskoczyła (dziewczynki wkraczają już w dorosłość i muszą borykać się z poważniejszymi problemami). Plusem filmu jest zapewne dobra obsada: młody Christian Bale, Winona Ryder, Kristen Dunst czy Susan Sarandon. Spodoba się tym, którzy gustują w ciepłych, rodzinnych historiach.


poniedziałek, 15 lipca 2013

Wrażenia po lekturze - Jerzy Pilch "Wiele demonów"

Hejka

Jestem już po lekturze Wielu demonów Jerzego Pilcha (Wydawnictwo Wielka Litera) i długo zastanawiałam się - czy ją zrecenzować czy może po prostu podzielić się swymi wrażeniami, postawiłam jednak na to drugie. Obawiałam się, że moje krótkie streszczenie historii mogłoby pozbawić niektórych z was przyjemności czytania, bo mimo przebogatej (w sensie postaci, wydarzeń, detali świata) fabuły, trudno oddzielić to, czym można się z wami podzielić od tego, co powinno pozostać tajemnicą dla potencjalnego czytelnika. Zamieszczam więc opis książki ze strony wydawnictwa, a potem dorzucę kilka słów od siebie i własną ocenę.
Opis książki:                   
- Wszyscy lubimy i umiemy snuć narracje, ale jak pan opowiada to jest prawdziwe święto opowieści! - mówi prezes Tlołka do organisty Somnambulmeistra.
Najnowsza powieść Jerzego Pilcha jest właśnie takim prawdziwym świętem opowieści – mądrej i rozbuchanej, snutej arcybogatym językiem, pełnej zaskakujących zdarzeń i smakowitych detali, pogrążonej w magicznej atmosferze, panoramicznej niczym „Sto lat samotności”, zaludnionej tyleż swojskimi, co dziwacznymi, osobliwie zabawnymi postaci, jakich pozazdrościłby Fellini z „Amarcordu”, a zarazem mówiącej o sprawach ważnych, najważniejszych, ostatecznych.
Pilch przenosi nas w tuż postalinowskie czasy lat pięćdziesiątych, do Sigły, położonej - jakże by inaczej - na ukochanym przez autora luterskim Śląsku Cieszyńskim.
Do miasteczka – ku powszechnemu zdumieniu – zjeżdża Jula Mrakówna ze swym katolickim narzeczonym. Kto ją przenocuje? Bo przecież nie wstrząśnięty ojciec, pastor Mrak! Co stało się z jej siostrą Olą, w tajemniczy sposób zaginioną? Żeby ją chociaż porwali esbecy, ale towarzysz Goniec zaprzecza! Czy miejsce jej pobytu wskaże Fryc Moitschek, który nawet jak nie był stuprocentowym cudotwórcą  – miał dar? Kim jest mężczyzna w czarnym owerolu, który wszedł do willi świętej pamięci doktora Nieobadanego i nie wyszedł?
Dawkując czytelnikom sekrety i - po części sensacyjną - intrygę, Pilch zagląda zarówno do domów jak i do głów swych bohaterów, bywa tyleż czuły i delikatny, co pikantny i bezlitosny, dowodząc, że człowiek sam sobie zagraża, a jak człowiek sam sobie zagraża - nie ma gorzej…Z charakterystycznym „pilchowym” humorem snuje zwykłe-niezwykłe historie mieszkańców Sigły, a zewsząd słychać, ten co zawsze, głęboki i majestatyczny oddech kosmosu nad dachem.
Ów „oddech” – pytania o sens życia, śmierci, wiary, Boga, miłości, cierpienia, o sens wielu demonów, które nasze historie opowiadają  – unosi się nad całą powieścią, pełną niezapomnianych sytuacji, wysnuwanych często z pozornie nieznaczącego zdarzenia. Chichoczemy czytając jak pan Naczelnik usiłuje pocałować w rękę histerycznie niechetną temu starkę Zuzannę, jak ucztują i kłócą się nad trumną pana Wzmożka, której nie sposób wynieść z domu, jak grają na grzebieniach i butelkach:  Tango zatrata. Tango  bakelit i tango szkło.
Niepostrzeżenie, raz po raz, ten chichot zmienia się w charkot, śmiech więdnie nam w gardłach, także przy zaskakującym, niesamowitym zakończeniu powieści. Nie ma już tamtego świata. I naszego też kiedyś nie będzie. Nas nie będzie. Nie chcemy tego wiedzieć, choć każdy musi się wreszcie z tym zmierzyć. I Pilch swoją ważną, całkiem niewesołą książką–księgą w przejmujący sposób nam w tym pomaga.
I jest tak, że wreszcie rozumiesz starych pisarzy, którzy pisali o niepojętej rozpaczy zostawienia wszystkiego. Pożegnaj sosnę na piaszczystym wzgórzu, pożegnaj smagłe ciało, pożegnaj hokej, pożegnaj sztruksową marynarkę – teraz rozumiesz; tysiąc razy lepiej było, jak się nie rozumiało. Żyjesz? Tak jest! Umieranie zaczęło się na dobre.

źródło: http://www.wielkalitera.pl/ksiazki/id,37/wiele-demonow.html

Opis wydawnictwa jest bez zarzutu, natomiast muszę dodać swoje trzy grosze. Otóż tym, co ujęło mnie najbardziej w tej opowieści jest właśnie język, jego bogactwo, ale i pewna przejrzystość, stylizacja, połączenie powagi z rubasznością, cudne imiona bohaterów, mnóstwo pytań pozostawionych jakby bez odpowiedzi - wszystko to ma na pewno swój urok. Moim zdaniem dodatkowym plusem jest  połączenie elementów realizmu magicznego, powieści kryminalno-sensacyjnej, filozoficzno-egzystencjalnej, nawiązania biblijne, a nawet elementy z pogranicza fantasy czy baśni to wręcz mieszanka wybuchowa. Wszystko pasujące do siebie jak ulał, tworzy niesamowitą magiczną atmosferę siglańskiej krainy czasów postalinowskich, które dają się  rozpoznać w subtelny sposób. To faktycznie powieść o sprawach najważniejszych, takich jak życie i śmierć, miłość czy wiara, a cała historia - zniknięcia i poszukiwań jednej Mrakówny czy losy miejscowego dziwaka - cudotwórcy?proroka? są jakby jedynie tłem dla rozważań natury egzystencjalnej.
Cóż, są i minusy w mej subiektywnej ocenie. Zakochałam się w tym pięknym języku Pana Jerzego, natomiast niekiedy miałam wrażenie przerostu formy nad treścią - nagromadzenie słów, licznych powtórzeń, pytań, długich zdań - wszystko to niestety trochę przeszkadzało mi w lekturze, często odkładałam książkę, aby po prostu odpocząć od tego nadmiaru. Zapewne inni uznają to za ogromną zaletę, natomiast ja chyba czytałam powieść w nieodpowiednim czasie, ciągle coś absorbowało moją uwagę, dlatego też nie powracałam do książki z wielką ciekawością. Takie powolne snucie opowieści powinno zapewne dawać czytelnikowi możliwość poznania tej magicznej atmosfery i historii stworzonej przez autora,  ja jednak  nie trafiłam z książką na odpowiedni czas do lektury. Poza tym, zawiodłam się trochę na wątku sensacyjnym - poszukiwaniach Oli Mrakówny czy roli Fryca w całej tej opowieści. Wątki te rozwijają się cały czas w takim samym tempie, bez jakiś nagłych zmian, które podtrzymywałyby napięcie, przynajmniej dla mnie fragmenty dotyczące chociażby mężczyzny w czarnym owerolu czy milczenie Juli w sprawie siostry, nie noszą znamion takiej intrygi, której chyba oczekiwałam od tej powieści.
Mogę  powiedzieć, że naprawdę warto przeczytać książkę ze względu na przebogaty język, aurę tajemniczości oraz dziwność samych bohaterów. Natomiast wszystko to trochę jak dla mnie przesłania samą fabułę - chociaż z drugiej strony - dzięki temu na plan pierwszy wysuwają się problemy i sprawy "najważniejsze, ostateczne", i chyba przede wszystkim o nie w tym wszystkim chodzi.

Moja ocena: Jeśli chodzi o styl czy leksykę daję 9/10, jeśli o fabułę czy banalnie mówiąc problematykę powieści: 6/10.  Polecam.

wtorek, 9 lipca 2013

W drodze.










Chciałabym podzielić się z wami wrażeniami po mym dzisiejszym seansie filmowym zorganizowanym w związku z babskim wieczorkiem. To dziwne, ale od razu po wyjściu dziewczyn (z którymi obgadałyśmy film doszczętnie, nawiasem mówiąc wprowadził nas w niezły nastrój), muszę także tutaj napisać o nim kilka słów.

W drodze to ekranizacja książki Jacka Kerouaca, której niestety nie czytałam (choć wszystko może się zmienić). To historia z lat tuż po wojnie, okres narodzin Beat Generation w Ameryce, wywyższenia indywidualizmu, totalnej swobody kulturowej, poezji, filozofii życia wbrew wszelkim systemom czy ograniczeniom. Główni bohaterowie to Sal - początkujący pisarz, szukający w DRODZE natchnienia, motywacji, bodźców niezbędnych artyście do tworzenia oraz Dean - idealny, niemal wycięty z podręcznika przykład buntownika, nonkonformisty, który swym szaleństwem i jakąś magnetyczną siłą przyciąga do siebie wszystkich i wszystko. Motyw drogi, wędrówki, włóczęgi w sztuce jest stary jak świat, dlatego i tu nie został on jakoś "zrewolucjonizowany". Ale czy jest to niezbędne, aby film przykuwał uwagę? W tym wypadku wydaje mi się, że nie. Wręcz przeciwnie, następujące po sobie obrazy bohaterów w ciągłej drodze, przemierzających samochodem ogromne, bezkresne przestrzenie USA, upijających się na umór, ciągle na haju, w objęciach masy kobiet, wprawiły mnie w jakiś dziwny stan, który nie pozwolił oderwać oczu od ekranu. Trudno jest ocenić ten film, pojawia się przy nim więcej pytań niż gotowych refleksji i opinii.

Dla mnie to przede wszystkim historia o snuciu opowieści, opowieści, którą pisze samo życie. To wielka metafora drogi, drogi do sukcesu, szczęścia, zatracenia a może donikąd? Czy można być wolnym, tak totalnie i całkowicie, czy może - jak wspominają sami bohaterowie - to tylko iluzja? Czy idea pozostaje tylko ideą, a nasze życie jest tylko jej marnym odbiciem? Czego potrzebuje człowiek - szaleństwa i niezależności czy może jednak stabilizacji i poczucia bezpieczeństwa, oparcia? Czy lepiej jest BYĆ w DRODZE czy zatrzymać się i w każdej chwili móc wrócić do miejsca, w którym ktoś lub coś (jak rodzina, dom) na nas czeka?

Film ten to mieszanina ludzkich słabości, dążeń, pragnień, to historia ludzi wyzwolonych z wszelkich więzów (a raczej kreujących się na takich czy poddających się nowym czasom i zasadom?) goniących za wrażeniem, pożądaniem, choć tak naprawdę wrażliwych, zagubionych, oszukujących innych i samych siebie. Takie są moje odczucia.
 

Zachwyciłam się sensualizmem tego filmu, jego muzyką, wizerunkiem kobiet (co dziwne, to one moim zdaniem grają w nim pierwsze skrzypce, choć raczej pojawiają się gdzieś z boku, jakby na marginesie). Również świetna gra aktorów, zwłaszcza te niewielkie role : Steve Buscemi, Kristen Dunst, Viggo Mortensen czy Amy Adams. O dziwo, sama Kristen Stewart wcielająca się w główną kobiecą bohaterkę - Marylou, spisała się moim zdaniem bardzo dobrze, wolałabym widzieć ją w takich właśnie rolach.

Pozostaje mi tylko polecić wam film, chociażby tylko po to, aby wyrobić sobie o nim własną opinię - a jestem święcie przekonana - że mogą one być skrajnie różne (czego dowodem była moja zażarta dyskusja z dziewczynami).